Wiara jest zbyteczna.

W dobie wyścigu szczurów, materializowaniu wartości i pogrążeniu w pracy, coraz mniej miejsca dla wiary w pomocną dłoń. Przecież wszystko osiągnęliśmy sami o własnych siłach.

Moje życie przed tą decyzją, że chcę być kochana i potrzebuję pomocy, było przeciętne. 
Zwykła licealistka, problemy nastolatki, odizolowanie od świata, kokon własnego życia. 
Po co komu więcej? Przecież mam wszystko. 
Mam przyjaciół, rodzinę, schronienie, nie najgorsze oceny w szkole... 

Człowiek bierze całe swoje cierpienie, problemy, kłótnie, niedogodności i wlecze to na swoich ramionach przez życie. 
Nagle widzi człowieka, który jest szczęśliwy, cieszy się z każdego dnia, nie przejmuje się upadkiem, bo zaraz wstaje i idzie dalej, jego cierpienie zastępuje szczęście i radość, a do tego bije od niego ciepło i bezpieczeństwo. Nie ma czego zazdrościć takiej osobie? 
Ja też chciałam być tak szczęśliwa i spełniona jak ona. Chciałam, żeby ktoś mnie zrozumiał, wysłuchał, pogłaskał po głowie, był ze mną każdego dnia. I tak się stało. 
Kluczowe w tym było przyznanie się, że jestem słaba i potrzebuję pomocy. Niby proste, ale bardzo trudno przyznać przed samym sobą, że to ponad nasze siły. 

Nawrócenie, bo o tym mowa, przyszło od razu. Nie trzeba było czekać, wysyłać listów, upominać się.
Opadła kurtyna i wszystko stało się jasne! Nie jestem sama! 
Pomoc stała zaraz obok, krzyczała i dobijała się do mnie, ale ja nie widziałam i nie słyszałam, bo zasłaniała stalowa kurtyna. Kurtyna egoizmu, zapatrzenia w pieniądze, w moje JA. 
Od tamtej pory jest zdecydowanie łatwiej żyć, bo każdy krok dzieli ze mną Bóg. Odpowiada na każdą prośbę, karci gdy robię głupoty, stawia nowe wyzwania i poprawia jakość tego życia.
Wszystko jest możliwe, sielanka trwa, choć z przerwami na kopniaki, żeby się nie zatracić w tej błogości. 
Kiedy jestem w takim genialnym stanie i wiem, że temu Komuś zawdzięczam swoje osiągnięcia i życie pełnią szczęścia, to jestem mu za to bardzo wdzięczna. 

Wtedy przychodzi taki moment, gdy czytam w Internecie słowa obrazy o Bogu, o tym że Go nie ma, wyśmianie wierzących, hańbienie Jego słów, gardzenie miłością i Jego życiem, które za mnie oddał.
Zaprzeczenie wszystkiemu temu, co przeżyłam, czego jestem świadkiem i w co wierzę. 

Wiesz jak się wtedy czuję? Jakby ktoś mnie okaleczał, pozbawiał godności, hańbił mnie w najbardziej brutalny sposób i jeszcze transmitował to na żywo w sieci. 
Gdzie ten szacunek i tolerancja dla wszystkich i przeświadczenie o równości?
O proszę, dotyczy tylko jednej strony... no przepraszam, widocznie nie znam definicji słowa równość.

Jeśli ktoś ma prawo do mówienia, że jest niewierzący, to ja też mam prawo do mówienia, że jestem wierząca. Proste? Proste. 

Wzajemny szacunek to coś, co widocznie brakuje w społeczeństwie i obawa przed nawróceniem jest chyba potężna, ale bez paniki! Bóg nie nawraca, jeśli ktoś tego nie chce. 

W dobie wyścigu szczurów, materializowaniu wartości i pogrążeniu w pracy, coraz mniej miejsca dla wiary w pomocną dłoń, bo przecież wiara jest zbyteczna. Jestem tego żywym przykładem.

Komentarze