Każdy winny, wszyscy święci

Nikt jej nie chce. Każdy nią gardzi. Lęk przed brzemieniem i ciężarem, z którym się wiąże. Gdyby rozdzielić na wszystkich - wyjdzie po równo, ale lepiej zwalić na jednego. Niech się udusi. Niech go połamie, zabije, oszpeci. Lepiej być czystym - umyć ręce.

Wina. To o niej mowa.

Wszystkie mniejsze i większe spory się o nią rozchodzą.
Czyja jest? Niczyja.
Kto ją chce? Nikt.
Kłótnie, wojny, nieporozumienia. Rodzinne, społeczne, narodowe, każde. Wszystko o nią zahacza, ale nie ma odważnego, który by ją przygarnął. Dlaczego?
Wina to przyznanie się do błędu i poniesienie za to konsekwencji. Wskazanie swojej osoby jako tej, która jest prowokatorem i agresorem danego sporu. Olbrzymia odpowiedzialność z wiecznymi skutkami.

Każdy z nas chciałby być czysty. Przynajmniej z pozoru.



Konflikty rodzinne. Mam ochotę wziąć wszystkie niechciane winy na siebie. Obarczyć się nimi i znosić ich przekleństwo do końca życia, ale pod jednym warunkiem. Rodzina będzie żyć w szacunku, pokoju, harmonii i wzajemnej pomocy. Od owego dnia, aż do końca przynajmniej mojego życia. Zbyt trudne i wymagające. Nie potrzebne. Lepiej założyć, że nikt nie jest winny. Wszyscy święci i błogosławieni. Każdy udaje po swojemu i przebija innych w swojej świętości.  Pozory.
Pozornie szczęśliwa, kochająca się rodzina. Znajomi uznają jako wzór idealnej rodziny, godny naśladowania.
Gdy drzwi się zamykają, a w domu goszczą tylko domownicy - maski zostają zdjęte i zaczyna się bal umarlaków w jeszcze wytwornych ubraniach.

Otwórzmy oczy i zobaczmy ile tych win jest w naszym życiu, zanim spłynie na nas kara za nie. Żadna wina nie znika, tylko kumulują się gdzieś za rogiem i uderzą z wielką mocą...
Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.

Komentarze