Rozkosz egzystencji i trudności, czyli ja

Piękna, mroźnia i śnieżna zima w końcu nastała.
Czas ferii w Małopolsce dobiega końca, więc zaczyna się przestój i kolejne puste dni bez pośpiechu i wrzasku dzieci. Taki czas ma swój urok, ale też przesyt dobrze przefiltrować przez samotność i nudę, aby docenić byt ludzki. 

Znowu tony czasu na przemyślenia nad swoim życiem i tym co dalej. Nie mam pojęcia, co będę robić po powrocie do domu z tej odskoczni, a przecież jeszcze tylko miesiąc. Jeszcze miesiąc i wrócę do tłumów, ulicznego gwaru, pośpiechu, monotonii i będę starać się z tym walczyć, prawie tak, jak z wiatrakami. Mimo zagrożenia nudą, poczyniłam przygotowania do obrony przed nią.

Jak wiadomo, uwielbiam, a nawet specjalizuję się, w komplikowaniu sobie egzystencji, a więc rozpoczęłam kurs przygotowujący do egzaminów oraz specyfiki pracy przewodnika górskiego. Oprócz ogromu niewiedzy, który sobie uświadomiłam po pierwszych wyjazdach, istnieją również bariery związane z moim brakiem obycia jako osoby opowiadającej o czymś w zwięzły, prosty i szybki sposób. Ciężko się zapowiada, ale też ciekawie. Przymusowe wyjazdy w góry oraz szerzenie wiedzy w tempie sprintu, to może właśnie ta ścieżka, która zajmie ten czas monotonii po powrocie do domu. Czy boję się? Nie. 

Zanim oddam się w owczy pęd, będę się delektować moim obecnym stanem rozkoszy piękna miejsca, w którym jestem z ludźmi, których poznałam. Po raz kolejny sprawdza się myśl, że rozkosz z egzystencji samej w sobie najwyraźniej widać w górach. Tu, gdzie czas nie ucieka, a widok zapiera dech w piersiach.

Ciemno już, a góry zaglądają przez okno. Mam łzy w oczach na myśl, że będę musiała je opuścić. Coś się kończy, żeby coś mogło się zacząć, wiadomo. To miejsce zostanie w moim sercu do końca życia i jest genialną przygodą, której część się kończy, a część dopiero zaczyna. 

Bieszczady, Połonina Wetlińska w zimowej odsłonie

Komentarze