Życie jest jak wieczne pióro, do czasu.

Ostatnie wydarzenia bardzo wstrząsnęły moim życiem. 
Dochodzę do wniosku, że niczego nie można być pewnym.

Teoretycznie prawda dobrze znana - nic nie jest pewne, ale ciągle jednak szuka się tej furtki, że może akurat to się uda. Życie jest kruche, przyszłość niepewna, a teraźniejszość ciągle zaskakuje.

Czym jest śmierć? Czym jest życie? Gdzie leży granica rozsądku? 

Do tej pory wydawało mi się, że nie boję się śmierci, że czerpię z życia wystarczająco i idę nie najgorszą drogą. 

Kilka dni temu w wyniku obrażeń po wypadku samochodowym, zginął mój kolega. Nie znaliśmy się zbyt dobrze, ale zamieniliśmy kilka słów. Zawsze uśmiechnięty, pomocny, dobry chłopak. Jak się dowiedziałam o wypadku, to tak dość luźno do tego podeszłam. 
Co chwilę ktoś ma stłuczkę, badania w szpitalu itp. Wiadomość od znajomych o tym, że leży w szpitalu i walczy o życie wydawała się być egzotyczna i przesadna.
Dopiero informacja o jego śmieci wstrząsnęła mną nie na żarty. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Dlaczego? Tak młody, dwudziestokilkuletni, chłopak już musiał przejść na tamten świat. Jego rodzina, dziewczyna, najbliżsi przyjaciele - nie wyobrażam sobie co czuli, dowiadując się o tej tragedii.
Teraz zdecydowanie inaczej patrzę na życie i na śmierć.
Jak sobie przypomnę ile razy byłam o włos od tragedii, to aż włos się jeży. Czy wtedy byłam gotowa na śmierć? Absolutnie nie! Milion marzeń, własnych planów, kłótnie z bliskimi i to ciągłe pragnienie WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ przygód. Co z tego wszystkiego, skoro w każdym momencie może się to ulotnić?
W obliczu śmierci wszystko traci znaczenie i zostajemy sami. Sam na sam z Bogiem.
Właśnie wtedy zdejmujemy wszystkie maski, ulepszenia, zbroje i zostajemy nadzy. I co? I jest za późno na poprawę. Dostajemy to, na co zasłużyliśmy tym swoim grajdołkiem. A na co zasługujemy, to już kwestia osobista.

Życie jest zbyt kruche i krótkie żeby marnować je na kłótnie, fochy, złość i lenistwo, dobrze, że to w końcu do mnie dotarło.

Zdjęcie mojego autorstwa

Komentarze